sobota, 9 marca 2013

Para


Ten wpis jest szczególny, szczególniejszy niż pozostałe, wcześniejsze (a i pewnie późniejsze) wpisy. Dlaczego?? Otóż, z kilku powodów. Przede wszystkim  dotyczy on Conversów kogoś niezwykle mi bliskiego - mojej dziewczyny, która zgodziła się wspomóc mój projekt zarówno pomocą przy sesji zdjęciowej, jak i późniejszym opracowaniem tekstu. Wobec tego, drogi Czytelniku, zapraszam Cię, do dalszej lektury wpisu przygotowanego przez panią Autorową :)


Dobrze od czasu do czasu przełamać szarą rzeczywistość świata i zmienić coś w swoim ciągnącym się jak srajtaśma życiu. Tak i też w tym przypadku było. Nie dość , że pan Autor dał namówić się na sesję zdjęciową nie jednej, a dwóch par Conversów, to na dodatek pozwolił mi na opisanie naszego wspólnego dzieła w kilku słowach. Choć po prawdzie, kto lepiej może znać obie pary Conversów niż ja, ich właścicielka. A są to Conversy dla mnie szczególne.


Pierwsze „czerwońce”

Moja pierwsza wyprawa do „Świętego Miasta” [Częstochowa - przyp. red.] była dla mnie czymś wyjątkowym. Szczególnie, że nie miało być to zwykłe spotkanie dwóch znajomych z dawnych lat, ani kumpli z podstawówki. Niesiona bowiem głosem serca wyruszyłam w podróż w nieznane, nie wiedząc co mnie czeka na końcu drogi. Z tamtej wycieczki oprócz masy cudownych wspomnień i przepięknych zdjęć, zostały mi także one – pierwsze w moim życiu Conversy. 


Nigdy nie pomyślałam, że tym staruszkom będę tyle zawdzięczać. Choć i wiele musiałam w nie włożyć, bowiem dwa  wieczory zajęło mi doprowadzanie ich do stanu używalności. Jako buty po przejściach musiały doznać odrobinę czułości i kobiecej ręki. Tak więc zaczęło się wielkie klejenie tego, co czas spisał już na straty. 


I tak po delikatnym przeglądzie [i kilku tubkach kleju :) - przyp. red.] służyły mi kilka dobrych miesięcy, ku uciesze pana Autora,  a na dodatek były świadkiem zmian jakie zachodziły w relacjach między nami. 


Nowa droga – nowe Conversy

Wszystko wokół nas kwitło, rodziły się emocje, a biedne czerwońce niestety dobijały do ostatniego portu. Mimo moich usilnych starań by co rusz doprowadzać je do stanu używalności, czas i codzienne użytkowanie dawały im się we znaki. Biedaczyska popadały w coraz to większą ruinę, zaczęły pękać  i przecierać się. Więc z panem Autorem podjęliśmy pierwszą wspólną decyzję – czas kupić nowe Conversy. 


Historia więc zatoczyła krąg i po raz kolejny zostałam właścicielką czerwonych Conversów, tym razem z serii „red”. Od razu przeszły mały tunning i zostały wyposażone w błękitne sznurówki. Podstępem wciągnęliśmy je do naszego małego, salonowego studia fotograficznego – do debiutu w blasku fleszy. Redy ukazały swoje niezależne oblicze i pokazały starym dziadkom, że czas już przyszedł na nowe, młodsze pokolenie i początek nowej drogi życia. 


Kilka słów komentarza

Pierwsze Conversy, pierwotnie zakupione na brytyjskim eBay, leżały u mnie w zbiorach aż do połowy października 2012r., kiedy to moja dziewczyna zdecydowała się nimi zaopiekować. Skłamałbym, gdybym powiedział, że wtedy były w dobrym stanie. Aczkolwiek, był to stan używalności (w przeciwieństwie do obecnego :) ).


Stare Conversy do mnie wróciły, ale nie jest to jedna z wielu par, jakie posiadam. O nie! Są to buty szczególne, gdyż przypominają mi o chwilach, które wraz z dziewczyną spędziliśmy razem. Mam nadzieję, że jej nowe Redy, też za jakiś czas będą mi o tym przypominać :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.