piątek, 2 marca 2012

O czerwonych, Crazy Daisy i kacu...

Po długiej, zimowej przerwie nadszedł czas na kolejną opowieść :)

Wszystko zaczęło się niespełna 11 miesięcy temu w Łodzi. Kiedy to kupiłem wymarzone czerwone Converse. Na pytanie dlaczego tak późno mogę jedynie odpowiedzieć: jakoś tak wyszło. Nie zmienia to faktu, że od razu stały się moimi ulubionymi butami.

Nie dziwi więc fakt, że chodziłem w nich codziennie. Były ze mną na konferencji studenckiej w Poroninie pod koniec kwietnia. Co zostało na nich odnotowane, małymi literkami, ale zawsze. Później towarzyszyły mi podczas praktyk w Mińsku Mazowieckim oraz na kilkudniowym wypadzie do stolicy. Również i te wyjazdy zostawiły na nich swój ślad.

Oczywiście nie mogłem zostawić ich w Polsce podczas największej dotychczasowej przygody – Erasmusa. W zeszłoroczną jesień pogoda w Dani wyjątkowo dopisała co sprzyjało chodzeniu w letnich strojach i oczywiście Conversach, które swoją drogą są tu niesamowicie popularne.

Wszystko zmieniło się podczas pewnej imprezy w lokalnym klubie Crazy Daisy. Nie dość, że imprezę poprzedzał solidny beforek w erasmusowskim stylu, to jeszcze w klubie była promocja Smirnoff 0.7l za jedyne 100DKK. Nawet w Polsce ciężko taką znaleźć. Co tu dużo mówić, jeżeli jest okazja to trzeba korzystać.

Następnego dnia dwie rzeczy potwierdzały, że miniony wieczór był udany. Boląca – wróć, to złe słowo – napierająca głowa oraz buty, które były w jeszcze gorszym stanie niż ja. O ile ból minął, to z Conversami nie dało się już nic zrobić. Niestety, nie sprostały wymaganiom erasmusowego trybu życia.

Morał tej bajki jest krótki niektórym znany: nie zalewaj za mocno pały.