piątek, 31 sierpnia 2012

Cień historii…

Nie dalej niż tydzień temu, pierwszy raz od ponad roku, pojechałem na imprezę rekonstrukcyjną. Wiedziałem, że bardzo ryzykuję. Już byłem prawie wyleczony ale stało się… znów zachorowałem na tą zabawę.


Przypomniałem sobie, że w domu mam pewną parę starych trampków, które nim przeszły w moje posiadanie, też były na nie jednym turnieju. Może jest to dobry pretekst, aby przybliżyć na czym ta zabawa polega?


Źródła! Źródła to podstawa. Trudno mówić o rekonstrukcji, jeżeli nie ma źródeł, z których czerpiemy materiał, będący podstawą rekonstrukcji. Mogą być to znaleziska, zachowane zabytki, nagrobki czy ikonografia. Każde ma swoje plusy i minusy. Znaleziska są często nadgryzione zębem czasu. Zachowanych zabytków jest stosunkowo mało. Nagrobki przedstawiają głównie ważniaków z epoki, a ikonografia ma mnóstwo uproszczeń.


Kolejnym pytaniem przed jakim stajemy jest, co będziemy robić własnymi rękoma a co zamówimy. Wiadomo, że uszyć ciuchy umie praktycznie każdy. Wystarczy trochę (czyt. dużo) cierpliwości. Proste przedmioty z drewna, też nie powinny nastręczać trudności. Blachy, jak rękawice czy kapalin, oj tu może być gorzej…


Chyba najważniejszym elementem zabawy w rekonstrukcję jest życie obozowe. Tak, tak, znaczna część imprezy to zwykłe, codzienne czynności, jak spanie czy biesiadowanie. Pomyśl ile przedmiotów codziennego użytku potrzebujesz do ich wykonywania, teraz wyobraź sobie, że musisz mieć ich historyczne odpowiedniki z naczyniami, nożami, koszami, stołami i namiotami na czele. Do tego jeszcze ciuchy i to w różnych wariantach. Przecież w sukni dworskiej nie będziesz gotować soczewicy. Do tego kilka przedmiotów ‘luksusowych’ jak skrzynia czy latarenka… i na Boga, patynki. Nie ma chyba nic bardziej drażniącego, niż chodzenie w przemoczonych butach po kostki w błocie…


Średniowiecze kojarzy się z rycerzami, bitwami i turniejami. Choć nadal bardzo popularne są rycerskie ustawki, zwane w środowisku ‘buhurtami’, to ostatni czasy widać zupełnie nowe podejście do militarnej części tej zabawy. Zamiast bandy spieszonych rycerzy, pojawiają się piechociarze z włóczniami, glewiami czy inną bronią drzewcową. Do tego proste opancerzenie jak przeszywka, rękawice i łebka. Zmienia się również idea. Zamiast klepania się na punkty lub do położenia przeciwnika - chodzenie, manewry, utrzymywanie szyku, odtwarzanie starcia.


Naturalnie każdy może szukać czego innego, ważne aby mieć cel i umieć w niego trafić, tak aby czerpać z tej zabawy maksimum przyjemności. Czego życzę zarówno sobie jak i każdemu innemu :) 

środa, 15 sierpnia 2012

Let's Converse about Horsens



Mam nadzieję, że nie dostanę od ex-właścicielki tych Conversów w łeb za napisanie tego wpisu. Wszak jest to osoba ceniąca sobie prywatność w wirtualnym świecie… Żadnych zdjęć na FB, żadnego wysyłanie przez Sendspace. A spróbuj tylko ją otagować! Telefon w środku nocy gwarantowany, i wstań, i usuń, i w ogóle... Ehhh… no nic, idę sprawdzić czy mam kask (por. pierwsze zdanie).


Jane Doe poznałem na jednej z licznych imprez odbywających się u nas w akademiku w Horsens. Pomimo, że byłem organizatorem, nie przypominam sobie abym zapraszał jakąkolwiek Jane. Co więcej, zamieniłem z nią tylko kilka zdań. W tym kluczowe – o ściance wspinaczkowej. Wtedy jeszcze nie wiedziałem jak dużo będę temu zdaniu zawdzięczał.


Następnego dnia odbyła się akcja: ‘znajdź kontakt do Jane’. W końcu samymi imprezami człowiek żyć nie może, a ścianka wydawała się miłą alternatywą. Zajrzeć na Facebooka, nic prostszego w końcu każdy student Erasmusa ma konto na FB. Ale Nieee… Ale Nieee… Pamiętacie pierwszy akapit? No właśnie. Dlatego trzeba było pisać po znajomych z pytaniem która Jane to ‘ta’ Jane.


500DKK, tyle kosztował karnet na ściankę. Boże, dlaczego w Dani zestaw w McDonaldzie kosztuje 90DKK a półroczny karnet na ściankę (3x w tygodniu) 500DKK? Czasem nie ogarniam tego kraju.


I tak się zaczęło. Najpierw pół godziny dojazdu rowerem. Naturalnie pod górkę, a jak – rozgrzewka musi być. Plusem był fakt, że na całym odcinku była ścieżka rowerowa. Zresztą dwuślad jest podstawowym środkiem transportu w tym kraju. Co ciekawe, jak patrzy się na duńskich kierowców, to ma się wrażenie, że są to rowerzyści siłą zaciągnięci do kierownicy :)


Ścianka. Kilka paneli i burdel… tzn. bulder. Cały sprzęt na miejscu, uprzęże, liny, ekspresy, przyrządy, nawet profesjonalne buty wspinaczkowe. Wszystko w cenie karnetu :) Dwie godziny wspinania, robienia dróg, targani ze szmaty, śmiechu i… łaskotania, jeżeli tylko partnerowi szło za dobrze.


Później powrót. Znów na rower. Mięśnie bolą, siodełko wchodzi w tyłek. Na szczęście jedziemy z górki. Endorfiny uderzają w czapę. Czysty relaks i to fantastyczne uczucie zadowolenia.


Oczywiście czas spędzony z Jane, to nie tylko ścianka. To liczne imprezy, wieczorki filmowe, wypady na miasto, sesje fotograficzne. Rozmowy na tematy błahe oraz te bardziej poważne. Jestem wdzięczny losowi, że ją spotkałem. Dzięki niej Horsens przez wiele lat będzie mi się kojarzyło niezwykle cieple.

P.S.
Nadal mam przyjemność utrzymywać kontakt z Jane. Tymczasem klikam ‘publikuj’ i czym prędzej idę założyć mojego Petzla Altiosa…

PPS. 
Oczywiście 'nie-conversowe' zdjęcia były wykonane prze mnie w Horsens :)


Horsens:

W czynie społecznym - Gersdorffsgade
Żuraw - Horsens Marina
Kołek patołek - Horsens Marina
Full Industrial - Horsens Marina
Budynek firmy usługowej - Horsens Marina
VBI - VIA Campus
Kolumna na wietrze - Søndergade
Zapatrzony - Vitus Bering Park
Wyssane z mlekiem matki - Søndergade
Boże Narodzenie - Søndergade