środa, 27 marca 2013

Neste som Norge


Ponad pół roku białe Conversy musiały poczekać, nim pojawił się dedykowany im wpis. O dziwo tym razem nie jest to spowodowane, tak typowym dla mnie, odkładaniem rzeczy na jutro, a raczej częścią planu, który ostatecznie nie doszedł do skutku [przyp. Złośliwego Trolla: grunt, to znaleźć usprawiedliwienie].



By nieco rozjaśnić temat, pozwolę sobie przytoczyć notkę ex-właścicielki: „Hmmmm… To moje pierwsze Conversy i zaraz po zakupie poszłam w nich do lasu, bo nie nawiedzę czystych butów tym bardziej śnieżnobiałych! Przeżyły ze mną najdłużej ze wszystkich, zwiedziły kilka krajów i pracowały nawet ciężko w Norwegii na moich nogach!



Norwegia [przyp. Z.T.: tak, to moja ojczyzna], to ona od samego początku była inspiracją dla tego wpisu. Chociaż, jak wspomniałem powyżej, miał on wyglądać nieco inaczej. W zeszłym roku znajomi proponowali mi wyjazd do tego północnego kraju, lecz ze względów finansowych nie mogłem skorzystać, czego do dziś żałuję [przyp. Z.T.: ja też, wyglądał na taką smakowitą przekąskę…]. Uznałem, że jeżeli nie teraz, to następnym razem. Plan był prosty - w kolejne wakacje pojadę do Norwegii.



No dobrze, ale jaki związek ma mój wyjazd z tymi butami i wpisem? Otóż, chciałem je zabrać za sobą i zrobić im sesję zdjęciową w prawdziwym, norweskim plenerze. Niestety, dziś już wiem, że taki wyjazd jest niemożliwy [przyp. Z.T.: phii! i znów obejdę się smakiem…] a kierunek wakacyjno-jesiennego wyjazdu zmienił się na mocno południowy – Hiszpania [przyp. Z.T.: bleee…. ciepło, sucho, słonecznie – jakiś masochizm].



Co w takim razie można było zrobić? To oczywiste! Wykorzystać pobliskie pagórki i resztki marcowego śniegu! Mały popołudniowy trip na Jurę, kilka godzin robienia fotek i efekt gotowy. Norwegia jak się patrzy [przyp. Z.T.: tia... podobieństwo jak między Kantem a kantami].


I to by było tyle w temacie. Na koniec dodam, że podczas sesji, ani w trakcie pisania nie ucierpiał żaden troll [przyp. Z.T.: a niby jak miał ucierpieć, jak grasuję w pobliżu Trollstigen?!]

sobota, 9 marca 2013

Para


Ten wpis jest szczególny, szczególniejszy niż pozostałe, wcześniejsze (a i pewnie późniejsze) wpisy. Dlaczego?? Otóż, z kilku powodów. Przede wszystkim  dotyczy on Conversów kogoś niezwykle mi bliskiego - mojej dziewczyny, która zgodziła się wspomóc mój projekt zarówno pomocą przy sesji zdjęciowej, jak i późniejszym opracowaniem tekstu. Wobec tego, drogi Czytelniku, zapraszam Cię, do dalszej lektury wpisu przygotowanego przez panią Autorową :)


Dobrze od czasu do czasu przełamać szarą rzeczywistość świata i zmienić coś w swoim ciągnącym się jak srajtaśma życiu. Tak i też w tym przypadku było. Nie dość , że pan Autor dał namówić się na sesję zdjęciową nie jednej, a dwóch par Conversów, to na dodatek pozwolił mi na opisanie naszego wspólnego dzieła w kilku słowach. Choć po prawdzie, kto lepiej może znać obie pary Conversów niż ja, ich właścicielka. A są to Conversy dla mnie szczególne.


Pierwsze „czerwońce”

Moja pierwsza wyprawa do „Świętego Miasta” [Częstochowa - przyp. red.] była dla mnie czymś wyjątkowym. Szczególnie, że nie miało być to zwykłe spotkanie dwóch znajomych z dawnych lat, ani kumpli z podstawówki. Niesiona bowiem głosem serca wyruszyłam w podróż w nieznane, nie wiedząc co mnie czeka na końcu drogi. Z tamtej wycieczki oprócz masy cudownych wspomnień i przepięknych zdjęć, zostały mi także one – pierwsze w moim życiu Conversy. 


Nigdy nie pomyślałam, że tym staruszkom będę tyle zawdzięczać. Choć i wiele musiałam w nie włożyć, bowiem dwa  wieczory zajęło mi doprowadzanie ich do stanu używalności. Jako buty po przejściach musiały doznać odrobinę czułości i kobiecej ręki. Tak więc zaczęło się wielkie klejenie tego, co czas spisał już na straty. 


I tak po delikatnym przeglądzie [i kilku tubkach kleju :) - przyp. red.] służyły mi kilka dobrych miesięcy, ku uciesze pana Autora,  a na dodatek były świadkiem zmian jakie zachodziły w relacjach między nami. 


Nowa droga – nowe Conversy

Wszystko wokół nas kwitło, rodziły się emocje, a biedne czerwońce niestety dobijały do ostatniego portu. Mimo moich usilnych starań by co rusz doprowadzać je do stanu używalności, czas i codzienne użytkowanie dawały im się we znaki. Biedaczyska popadały w coraz to większą ruinę, zaczęły pękać  i przecierać się. Więc z panem Autorem podjęliśmy pierwszą wspólną decyzję – czas kupić nowe Conversy. 


Historia więc zatoczyła krąg i po raz kolejny zostałam właścicielką czerwonych Conversów, tym razem z serii „red”. Od razu przeszły mały tunning i zostały wyposażone w błękitne sznurówki. Podstępem wciągnęliśmy je do naszego małego, salonowego studia fotograficznego – do debiutu w blasku fleszy. Redy ukazały swoje niezależne oblicze i pokazały starym dziadkom, że czas już przyszedł na nowe, młodsze pokolenie i początek nowej drogi życia. 


Kilka słów komentarza

Pierwsze Conversy, pierwotnie zakupione na brytyjskim eBay, leżały u mnie w zbiorach aż do połowy października 2012r., kiedy to moja dziewczyna zdecydowała się nimi zaopiekować. Skłamałbym, gdybym powiedział, że wtedy były w dobrym stanie. Aczkolwiek, był to stan używalności (w przeciwieństwie do obecnego :) ).


Stare Conversy do mnie wróciły, ale nie jest to jedna z wielu par, jakie posiadam. O nie! Są to buty szczególne, gdyż przypominają mi o chwilach, które wraz z dziewczyną spędziliśmy razem. Mam nadzieję, że jej nowe Redy, też za jakiś czas będą mi o tym przypominać :)