sobota, 21 września 2013

The worst sneakers ever - part II


Początkowo miałem zupełnie inne plany związane z tymi butami. Dostałem je od osoby, którą dobrze znam i to znam od paru ładnych lat. Poznaliśmy się na imprezie historycznej, bodajże w 2004 roku. Od tamtej pory dość często spotykaliśmy się przy okazji takich festiwali. Naturalnym więc byłoby, gdyby te buty zostały przedstawione w takim klimacie…

Ale nie! Ten motyw został już wykorzystany, poza tym P. ma jeszcze jedno zainteresowanie, które wydało mi się o wiele większym wyzwaniem. Wszak hodowla pająków, gekonów i baobabów, czy jak kto woli – uprawa baobabów, wydaje się czymś nowym i ciekawym.

Niestety ten plan również upadł. Ni stąd, ni z owąd pojawiła się informacja o konkursie na najgorsze kicksy w galaktyce, a niewątpliwie te buty mogły śmiało stanąć w szranki. Pojawił się tylko problem ich przeszłości… i tego jak ewentualnie należałoby ją ukoloryzować.

Z informacji przekazanych mi przez wywiad oraz później zweryfikowanych przez ciało równie kompetentne jak sejmowy zespół Pana Antka, ustalono co następujące:
  • buty mają kilka lat,
  • były to najwygodniejsze adidasy P.,
  • długo służyły do normalnego używania i były razem z P. w wielu fajnych miejscach,
  • jeszcze dłużej służyły jako buty do prac polowych (w tym mierzenia pół przy wyliczaniu dotacji z UE),
  • gdy już się rozpadły, zostały cudem ocalone przeze autora tego bloga,
  • P. poszukuje identycznych butów w sklepach, ale niestety ten model nie jest już produkowany, co powoduje frustracje i złość u P. 
 

Jak widać, historia jest dość typowa, zatem należało zrobić nową, opartą na faktach. Tak powstała krótka historyjka zatytułowana ‘Zdrowie na budowie… i byle do fajrantu’. Zdjęcia również zostały do niej dopasowane :)

Najki, moje ulubione Najki. Kupiłam je jakieś dobre 3-4 lata temu. Trudo mi przypomnieć kiedy dokładni, wiem tylko, że było to dawno temu.

Jak to zwykle z takimi butami bywa, gdy były nowe, chodziło się w nich zawsze i wszędzie. Lans na wiosce musi być – a nic tak nie dodaje punktów do lansu, jak nowe Najki. No może poza nowym BMW zza niemieckiej granicy ;) Tak minął pierwszy rok ich używania, później pojawiła się konkurencja – czerwone Conversy, ale to już zupełnie inna historia.

Przez kolejny rok, może półtora, były używane na zmianę ze wspomnianymi All Starami. Gdy było zimno i mokro, do łask wracały Najki. Heh… może nie złapały przeziębienia ale i tak, na zdrowie im takie traktowanie nie wyszło. Skóra zaczęła blaknąć, podeszwa się wycierała, złota łyżwa przestała być złota (tak, ta biała łyżwa była złota). Generalnie, już nie dawały bonus do lansu, za to zaczynały dawać punkty do wiochy. Miałam się już z nimi rozstać, ale ocalił je mój tata.

Nie, nie zaczął ich używać. Za to zdecydował się zrobić mały remont na działce. Jak wiadomo, dzieci  jako niewolnicy sprawdzają się całkiem dobrze, zatem wraz z bratem zostaliśmy ‘zaproszeni’ do pomocy.

Oczywiście strój roboczy był wymagany a jednym z jego elementów stały się moje Naje. Pomagały mi przy wszystkich czynnościach remontowych – oczywiście takich, jakie mogła wykonywać dziewczyna. A więc: sprzątanie rupieci, podawanie młotka, przynoszenie piwa ze sklepu. Tak, w tym ostatnim były szczególnie dobre, prawie tak dobre, jak ich właścicielka ;) Z przemęczenia zrobiła się w nich wielka dziura z boku (hm… czyżby pękła im wątroba?).

Remont nie był duży, więcej było w nim grillowania i czekania na magiczne słowo – fajrant. Tak, dla tych butów też już nadszedł fajrant. Zostały na działce, gdzie od czasu do czasu używam ich do prac ogródkowych. Chociaż są zniszczone i dziurawe, już przeszła mi chęć na rozstanie z nimi – za dużo w nich przeszłam.

Niestety ani te buty ani ta historia nie przypadła do gustu jurorom i pomimo wysiłków nagrody nie zgarnęły. Za to przynajmniej powstał materiał na kolejny wpis na bloga, który pewnie by szybko nie powstał gdyby nie konkurs.

PS. Swoją drogą, czy ktoś zauważył, że to ten sam model co we wpisie z Tatr (Pamiątka z wakacji)?