piątek, 28 września 2012

Sneakers Snapshot - Nike High Dunk

Pierwszy wpis z cyku 'Sneakers Snapshot', czyli krótki, obrazkowy wpis wraz z komentarzem ex-właściciela :) Rozwiązanie w sam raz na czasy, gdy czasu jest mało ;)


Niecały rok temu (w grudniu 2011) dostałem na maila taką oto wiadomość:
"Byliśmy kiedyś w kontakcie. mam do zaproponowania rewelacyjne, aczkolwiek w dużym stopniu styrane Nike High Dunk. Właściwie to nie spotkałam modelu w tych kolorach w zadnym sklepie, zarówno normalnym jak i internetowym.
Buty kocham i nie chciałabym oddawać, aczkolwiek dziury i pozdzierane skora w kilku fragmentach mówią same za siebie. Niestety nawet ja w końcu doszła do wniosku,ze ich czas przeminął. Wciąż je noszę, aczkolwiek chodzenie w dziurawych butach, choć mam kilka par innych jest po prostu...
eh!!!
Szukam dla nich dobrego domu. Mam nadzieje,ze blog jest kontynuowany?"



Naturalnie, nie muszę chyba mówić, że grzechem byłoby odmówić. Poprosiłem więc o zdjęcia, wraz z którymi dostałem kolejną wiadomość:
"Buty maja dziury na zgięciach, przynajmniej jedna w każdym (w którymś są po dwóch stronach)
Do tego zdarcia skory, szczególnie na przodzie buta, ale także np z tylu co jest widoczne.

Oczywiście pozaginane w każdą stronę, dziura w środku na piętce.
Wszystkie metki są choć niektóre już trochę zdarte. Buty oryginalne!
Po kilku latach wciąż modne oraz cholernie drogie :(("



Ostatecznie w sierpniu trafiły do mnie, poleżały trochę w pudle, aż doczekały się prezentacji na Blogu :)



piątek, 31 sierpnia 2012

Cień historii…

Nie dalej niż tydzień temu, pierwszy raz od ponad roku, pojechałem na imprezę rekonstrukcyjną. Wiedziałem, że bardzo ryzykuję. Już byłem prawie wyleczony ale stało się… znów zachorowałem na tą zabawę.


Przypomniałem sobie, że w domu mam pewną parę starych trampków, które nim przeszły w moje posiadanie, też były na nie jednym turnieju. Może jest to dobry pretekst, aby przybliżyć na czym ta zabawa polega?


Źródła! Źródła to podstawa. Trudno mówić o rekonstrukcji, jeżeli nie ma źródeł, z których czerpiemy materiał, będący podstawą rekonstrukcji. Mogą być to znaleziska, zachowane zabytki, nagrobki czy ikonografia. Każde ma swoje plusy i minusy. Znaleziska są często nadgryzione zębem czasu. Zachowanych zabytków jest stosunkowo mało. Nagrobki przedstawiają głównie ważniaków z epoki, a ikonografia ma mnóstwo uproszczeń.


Kolejnym pytaniem przed jakim stajemy jest, co będziemy robić własnymi rękoma a co zamówimy. Wiadomo, że uszyć ciuchy umie praktycznie każdy. Wystarczy trochę (czyt. dużo) cierpliwości. Proste przedmioty z drewna, też nie powinny nastręczać trudności. Blachy, jak rękawice czy kapalin, oj tu może być gorzej…


Chyba najważniejszym elementem zabawy w rekonstrukcję jest życie obozowe. Tak, tak, znaczna część imprezy to zwykłe, codzienne czynności, jak spanie czy biesiadowanie. Pomyśl ile przedmiotów codziennego użytku potrzebujesz do ich wykonywania, teraz wyobraź sobie, że musisz mieć ich historyczne odpowiedniki z naczyniami, nożami, koszami, stołami i namiotami na czele. Do tego jeszcze ciuchy i to w różnych wariantach. Przecież w sukni dworskiej nie będziesz gotować soczewicy. Do tego kilka przedmiotów ‘luksusowych’ jak skrzynia czy latarenka… i na Boga, patynki. Nie ma chyba nic bardziej drażniącego, niż chodzenie w przemoczonych butach po kostki w błocie…


Średniowiecze kojarzy się z rycerzami, bitwami i turniejami. Choć nadal bardzo popularne są rycerskie ustawki, zwane w środowisku ‘buhurtami’, to ostatni czasy widać zupełnie nowe podejście do militarnej części tej zabawy. Zamiast bandy spieszonych rycerzy, pojawiają się piechociarze z włóczniami, glewiami czy inną bronią drzewcową. Do tego proste opancerzenie jak przeszywka, rękawice i łebka. Zmienia się również idea. Zamiast klepania się na punkty lub do położenia przeciwnika - chodzenie, manewry, utrzymywanie szyku, odtwarzanie starcia.


Naturalnie każdy może szukać czego innego, ważne aby mieć cel i umieć w niego trafić, tak aby czerpać z tej zabawy maksimum przyjemności. Czego życzę zarówno sobie jak i każdemu innemu :) 

środa, 15 sierpnia 2012

Let's Converse about Horsens



Mam nadzieję, że nie dostanę od ex-właścicielki tych Conversów w łeb za napisanie tego wpisu. Wszak jest to osoba ceniąca sobie prywatność w wirtualnym świecie… Żadnych zdjęć na FB, żadnego wysyłanie przez Sendspace. A spróbuj tylko ją otagować! Telefon w środku nocy gwarantowany, i wstań, i usuń, i w ogóle... Ehhh… no nic, idę sprawdzić czy mam kask (por. pierwsze zdanie).


Jane Doe poznałem na jednej z licznych imprez odbywających się u nas w akademiku w Horsens. Pomimo, że byłem organizatorem, nie przypominam sobie abym zapraszał jakąkolwiek Jane. Co więcej, zamieniłem z nią tylko kilka zdań. W tym kluczowe – o ściance wspinaczkowej. Wtedy jeszcze nie wiedziałem jak dużo będę temu zdaniu zawdzięczał.


Następnego dnia odbyła się akcja: ‘znajdź kontakt do Jane’. W końcu samymi imprezami człowiek żyć nie może, a ścianka wydawała się miłą alternatywą. Zajrzeć na Facebooka, nic prostszego w końcu każdy student Erasmusa ma konto na FB. Ale Nieee… Ale Nieee… Pamiętacie pierwszy akapit? No właśnie. Dlatego trzeba było pisać po znajomych z pytaniem która Jane to ‘ta’ Jane.


500DKK, tyle kosztował karnet na ściankę. Boże, dlaczego w Dani zestaw w McDonaldzie kosztuje 90DKK a półroczny karnet na ściankę (3x w tygodniu) 500DKK? Czasem nie ogarniam tego kraju.


I tak się zaczęło. Najpierw pół godziny dojazdu rowerem. Naturalnie pod górkę, a jak – rozgrzewka musi być. Plusem był fakt, że na całym odcinku była ścieżka rowerowa. Zresztą dwuślad jest podstawowym środkiem transportu w tym kraju. Co ciekawe, jak patrzy się na duńskich kierowców, to ma się wrażenie, że są to rowerzyści siłą zaciągnięci do kierownicy :)


Ścianka. Kilka paneli i burdel… tzn. bulder. Cały sprzęt na miejscu, uprzęże, liny, ekspresy, przyrządy, nawet profesjonalne buty wspinaczkowe. Wszystko w cenie karnetu :) Dwie godziny wspinania, robienia dróg, targani ze szmaty, śmiechu i… łaskotania, jeżeli tylko partnerowi szło za dobrze.


Później powrót. Znów na rower. Mięśnie bolą, siodełko wchodzi w tyłek. Na szczęście jedziemy z górki. Endorfiny uderzają w czapę. Czysty relaks i to fantastyczne uczucie zadowolenia.


Oczywiście czas spędzony z Jane, to nie tylko ścianka. To liczne imprezy, wieczorki filmowe, wypady na miasto, sesje fotograficzne. Rozmowy na tematy błahe oraz te bardziej poważne. Jestem wdzięczny losowi, że ją spotkałem. Dzięki niej Horsens przez wiele lat będzie mi się kojarzyło niezwykle cieple.

P.S.
Nadal mam przyjemność utrzymywać kontakt z Jane. Tymczasem klikam ‘publikuj’ i czym prędzej idę założyć mojego Petzla Altiosa…

PPS. 
Oczywiście 'nie-conversowe' zdjęcia były wykonane prze mnie w Horsens :)


Horsens:

W czynie społecznym - Gersdorffsgade
Żuraw - Horsens Marina
Kołek patołek - Horsens Marina
Full Industrial - Horsens Marina
Budynek firmy usługowej - Horsens Marina
VBI - VIA Campus
Kolumna na wietrze - Søndergade
Zapatrzony - Vitus Bering Park
Wyssane z mlekiem matki - Søndergade
Boże Narodzenie - Søndergade

piątek, 2 marca 2012

O czerwonych, Crazy Daisy i kacu...

Po długiej, zimowej przerwie nadszedł czas na kolejną opowieść :)

Wszystko zaczęło się niespełna 11 miesięcy temu w Łodzi. Kiedy to kupiłem wymarzone czerwone Converse. Na pytanie dlaczego tak późno mogę jedynie odpowiedzieć: jakoś tak wyszło. Nie zmienia to faktu, że od razu stały się moimi ulubionymi butami.

Nie dziwi więc fakt, że chodziłem w nich codziennie. Były ze mną na konferencji studenckiej w Poroninie pod koniec kwietnia. Co zostało na nich odnotowane, małymi literkami, ale zawsze. Później towarzyszyły mi podczas praktyk w Mińsku Mazowieckim oraz na kilkudniowym wypadzie do stolicy. Również i te wyjazdy zostawiły na nich swój ślad.

Oczywiście nie mogłem zostawić ich w Polsce podczas największej dotychczasowej przygody – Erasmusa. W zeszłoroczną jesień pogoda w Dani wyjątkowo dopisała co sprzyjało chodzeniu w letnich strojach i oczywiście Conversach, które swoją drogą są tu niesamowicie popularne.

Wszystko zmieniło się podczas pewnej imprezy w lokalnym klubie Crazy Daisy. Nie dość, że imprezę poprzedzał solidny beforek w erasmusowskim stylu, to jeszcze w klubie była promocja Smirnoff 0.7l za jedyne 100DKK. Nawet w Polsce ciężko taką znaleźć. Co tu dużo mówić, jeżeli jest okazja to trzeba korzystać.

Następnego dnia dwie rzeczy potwierdzały, że miniony wieczór był udany. Boląca – wróć, to złe słowo – napierająca głowa oraz buty, które były w jeszcze gorszym stanie niż ja. O ile ból minął, to z Conversami nie dało się już nic zrobić. Niestety, nie sprostały wymaganiom erasmusowego trybu życia.

Morał tej bajki jest krótki niektórym znany: nie zalewaj za mocno pały.