środa, 22 grudnia 2010
Pamiątka z wakacji
Być może środek grudnia nie jest najlepszym momentem aby pisać o wakacjach. Z drugiej strony, kiedy je wspominać jak właśnie nie w zimie?
Tegoroczne wakacje – zresztą jak co roku – spędziłem wraz ze znajomymi w Tatrach. Poza robieniem hektarowych wycieczek po górskich szczytach, znajdywałem również czas na zwiedzanie Zakopiańskich knajp. W jednej z takowych zamówiliśmy przy barze kawę, następnie usiedliśmy przy stolikach. Kawę przyniosła nam jedna z kelnerek. Kiedy odchodziła zwróciłem uwagę, że ma na sobie zmasakrowane Najki. Pierwsza myśl – Wow! Ale bajer. Chcę je mieć. Druga – Ehhh... Ale kicha. Przecież są poza zasięgiem...Kolejna superaśna para wyląduje na śmietniku...
Przez kolejne 4-5 dni te Najki nie dawały mi spokoju. Jak to mówią, czego oczy nie widzą tego duszy nie żal. Dokładnie tak samo było i tym razem. W dodatku, w ciągu tych kilku dni byliśmy jeszcze raz w tej knajpie i znów trafiliśmy na zmianę tej kelnerki – Zuzy (jak można było ustalić z identyfikatora przypiętego do koszulki). Wtedy już wiedziałem, że jeżeli czegoś z tym nie zrobię, to przez najbliższe pół roku będę sobie pluł w brodę, że nie spróbowałem zdobyć tych Ników. W końcu czy poza dostaniem ekspresem przez łeb coś mi groziło?
W końcu nadszedł dzień kiedy zostałem sam, moi znajomi wrócili do domu, skończył im się urlop (ojej... jakież to smutne ^^). Cóż, ja jako student mogłem sobie wydłużyć wakacje. Co zresztą uczyniłem, gdyż dowiedziałem się, że za parę dni mają przyjechać inni znajomi. Miałem sześć dni na działanie.
Dzień pierwszy... Tegoż wieczoru udałem się do tej kawiarni, wziąłem ze sobą gazetę, by mieć co robić. Plan był następujący zamawiam jakaś herbatę czy coś tam. Siadam do stolika, sączę herbatkę (lub coś tam), czytam gazetkę i czekam aż do zamknięcia, kiedy to będę ostatnim klientem. Wtedy idę działać. Oczywiście, zgodnie z prawami Murphy’ego plan nie mógł się powieść. Co poszło nie tak? Otóż, na 15 minut przed zamknięciem przyszła jakaś rodzinka z dzieciakami które bardzo chciały napić się czekolady. Pomyślałem – trudno, napiją się i pójdą, a ja poproszę o co trzeba. Moje przewidywania okazały się prawie słuszne. Jakieś 5 minut po formalnym zamknięciu kawiarni, rodzina się ubrała i wyszła. Byli to poza mną ostatni klienci. Wszystko fajnie, ale... Gdzieś zniknęła Zuza. Fuck jak to możliwe... czy zawsze musi wszystko iść jak po grudzie?! – przekląłem w myślach. Nie mając wyboru wyszedłem. To był kiepski wieczór.
Dzień drugi... Kolejny wieczór – kolejna okazja. Plan na ten wieczór był taki sam. Zbliżała się godzina 21.00 – godzina o której zamykano kawiarnię. W końcu wyszedł ostatni klient. Zostałem tylko ja i obsługa. Wstałem i podszedłem do baru, gdzie stała Zuza. Boże, co ja robię? Czy mnie do reszty pogięło? – pomyślałem – Nie bądź miękką fają. Działaj!
– Przepraszam. Miałbym takie pytanie – odezwałem się. – Prowadzę pewien projekt, bardzo nietypowy projekt związany z używanym obuwiem sportowym.
W jej oczach malował się szok, zaskoczenie i niezrozumienie. Mnie z kolei zaczął się łamać głos. Nawet teraz jak o tym piszę to czuję lekki stresik. Ale co można było zrobić, trzeba było kontynuować.
– Po prostu zbieram takowe, interesuje mnie ich historia. Byłbym niezwykle wdzięczny gdyby mogła Pani mi sprzedać swoje Najki i tym samym wspomóc mój projekt – dodałem bełkotliwie.
– Moje Najki? – zapytała. – One są bardzo zniszczone, po co komu takie?
Było nieźle, nie dostałem niczym w głowę, ani nie wyśmiano mnie. Co wcale nie musiało oznaczać, że wszystko pójdzie jak trzeba. W końcu mogła zwyczajnie odmówić.
– Widzę, że są bardzo zniszczone, dlatego przykuły moją uwagę. Właśnie takich szukam. Tutaj jest adres blogu na którym opisuje poszczególne pary – powiedziałem, wręczając jej wcześniej przygotowaną karteczkę z adresem – są tam również informacje o samym projekcie. Skąd taki pomysł i dlaczego.
– Ok, jak przyjdę do domu, to zobaczę tę stronę. Jak coś, to przyjdź jutro. Będę pracować na ranną zmianę.
– Widzisz Zuza, wreszcie będziesz mogła się ich pozbyć – skomentowała druga kelnerka stająca za barem. – Wreszcie twój brat, nie będzie się z ciebie śmiał.
Niewątpliwie ten komentarz rozluźnił atmosferę. Wiedziałem, że jest dobrze. Uśmiechnąłem się i jeszcze raz podziękowałem za pomoc w projekcie. Następnie wyszedłem. Byłem z siebie cholernie zadowolony. Przede wszystkim udowodniłem sobie, że potrafię osiągać zamierzone cele. Ponadto cieszyłem się, że zdobędę Najki, których dni były juz policzone. To był dobry wieczór.
A co jeżeli po przeczytaniu bloga uzna, że to jakieś dziwactwo i mnie oleje? Ta myśl nie dawała mi spokoju przez cały następny poranek. W końcu około południa udałem się do kawiarni. Byłem cały spięty, gdzieś w głowie kołatała się myśl – to nie może się udać. Podszedłem do baru, gdzie Zuza akurat obsługiwała jakiegoś klienta.
– Byłam wczoraj na pana stronie – powiedziała. Nie sprzedam ich panu, tylko po prostu je dam. Proszę chwilkę zaczekać, mam je na zapleczu
Przytaknąłem, a ona wyszła na zaplecze. Nie mogłem uwierzyć w to co usłyszałem! Naprawdę się udało! Po chwili wróciła z małą reklamówką w której były Najki. Dała mi ją. Ja oczywiście ładnie podziękowałem. Zamieniliśmy jeszcze kilka zdań na temat całego projektu, dowiedziałem się przy okazji, że używała tych Najek non-stop od dwóch lat. Widząc ich stan, nie miałem problemu by w to uwierzyć. Następnie pożegnałem się i wyszedłem.
Kolejnego dnia poszedłem jeszcze raz podziękować, tym razem wziąłem czekoladki. Pomyślałem, że będzie to miły gest. Jak się okazało nie myliłem się. Przy okazji poprosiłem Zuzę by się podpisała mi na jednym z butków. Dzięki temu przestały być anonimowe, stały się jeszcze bardziej wyjątkowe.
Dwa dni później mieli przyjechać moi znajomi. Zanim dotarli, udałem się na stok Gubałówki gdzie wykonałem serię zdjęć z Najkami w roli głównej. Stanowią one dopełnienie tej najważniejszej pamiątki z tegorocznych wakacji.
Słowem komentarza.
Oczywiście dialogi na pewno przebiegały w trochę inny sposób, trudno bym powtórzył je słowo w słowo, w końcu nie nagrywałem tego. Notatek też nie robiłem. Tak czy inaczej, sam sens i chronologia zostały zachowane, przynajmniej tak ja to zapamiętałem.
niedziela, 10 października 2010
Krótka historia halówek kolegi.
Halówki. Zwykłe szmaciane, nieodzownie kojarzące się z latami szkolnymi. Te akurat są zdobyte na koledze. Tzn. dostane od niego ;P Oczywiście poza samymi butami był jeszcze krótki wywiad dotyczący historii tych cichobiegów.
Oczywiście te buty również zaczęły swoją karierę od bycia – ukochanym przez wszystkich – obuwiem na zmianę do szkoły. Prawdopodobnie służyły w ostatniej klasie gimnazjum. Cóż było to 3-4 lata temu, a pamięć w tym wieku nie jest już taka jak dawniej... Tak czy owak poza głównie spędzały czas na lekcjach (w pozycji śpiąco-leżącej, tak jak ich właściciel). Ponadto brały udział w zajęciach sportowych pokroju WF (przeważnie na ławce rezerwowych). Czasami wychodziły nawet na spacer do parku (co miało miejsce szczególnie w okresie ‘ciepłym’ i zawsze w czasie zajęć). Regularnie też brały udział w nikotynowych sesjach inhalacyjnych organizowanych potajemnie w kiblach.
Nic dziwnego, że wraz z końcem roku były wyczerpane nauką i chciały odpocząć. Ale plany właściciela (i jego kolegów z klasy) były inne. Zaraz po rozdaniu świadectw umówi się na dzikich łąkach na zniszczenie symboli ucisku szkolnego. Zainspirowani Arabami (i innymi ‘Szmatogłowymi’) palącymi flagi USA, Izraela i Danii, zdecydowali się zrobić ognisko w którym spalą takie rzeczy jak spodenki gimnastyczne, zeszyt od polskiego czy ukradzioną gąbkę do tablicy. Każdy miał coś dorzucić. Kolega, swoje trampki.
Niestety Źli Bogowie pokrzyżowali im plany – spotkała ich ulewa. W taki oto sposób dzięki boskiej interwencji trampki się ostały. Kolega ich początkowo nie wyrzucił, gdyż zgodnie z ustaleniami mieli się jeszcze spotkać i dokończyć ognisko. Niestety, zaczęły się wakacje, ludzie wyjechali a halówki gdzieś się zawieruszyły. Po kilku latach odnalazły się podczas sprzątania garażu. Następnie trafiły do mnie.
środa, 1 września 2010
6 lat...
Inspiracją do tego wpisu była dyskusja na forum serwisu Szafa.pl dotycząca mojej kolekcji. Pośrednio padło w niej pytanie czy buty mogą mieć wartość sentymentalną oraz jakie zdarzenia się z tym wiążą. Drugim czynnikiem był wpis na pewnym blogu. Autorka opisuje w nim dlaczego trzyma w domu 20-letnią parę Conversów. Po tym wszystkim pomyślałem, że napisze o swojej ulubionej parze. Jednej z dwóch do której czuję przywiązanie, gdyż wiążą się z masą przeżyć i wspomnień.
Ale od początku...
Wakacje w Kołobrzegu sierpień 2004. Nie planowałem żadnych zakupów, ale pogoda odstraszała od korzystania z uroków plaży. Sklepy okazały się świetną alternatywą. W jednym z nich natrafiłem na model Puma Avanti. Od razu bardzo mi się spodobał. Strasznie chciałem je mieć. Niestety cena – 350 zł – była mocno zniechęcająca. Pamiętam, że dość długo stałem w sklepie i zastanawiałem się czy je kupić czy nie. Ostatecznie zdecydowałem, że jednak nie. Szczególnie, że jak już wspomniałem – nie planowałem żadnych zakupów. Po powrocie do domu i kolejnym tygodniu stwierdziłem, że chwilowa zachcianka okazała się bardziej trwała. Poza tym za parę dni miałem iść do liceum, więc doszedłem do wniosku, że przydadzą się nowe buty. Następnie poszedłem do nieistniejącego już sklepu sieci The Athlete’s Foot w Galerii Łódzkiej. Pamiętam, że jak wszedłem to przez chwilę patrzyłem na półki w poszukiwaniu mojego modelu, ale nigdzie go nie widziałem. Normalnie panika... Od razu pomyślałem, że trzeba było kupować w Kołobrzegu. Na szczęście podszedł sprzedawca i zapytał czego szukam. Odpowiedziałem, a on wskazał palcem na półkę zaraz przed moimi oczami. Aż mi się głupio zrobiło. Ale nic. Najważniejsze, że je znalazłem, oczywiście od razu kupiłem. Były to moje pierwsze oryginalne adidasy.
Wakacje w Kołobrzegu sierpień 2004. Nie planowałem żadnych zakupów, ale pogoda odstraszała od korzystania z uroków plaży. Sklepy okazały się świetną alternatywą. W jednym z nich natrafiłem na model Puma Avanti. Od razu bardzo mi się spodobał. Strasznie chciałem je mieć. Niestety cena – 350 zł – była mocno zniechęcająca. Pamiętam, że dość długo stałem w sklepie i zastanawiałem się czy je kupić czy nie. Ostatecznie zdecydowałem, że jednak nie. Szczególnie, że jak już wspomniałem – nie planowałem żadnych zakupów. Po powrocie do domu i kolejnym tygodniu stwierdziłem, że chwilowa zachcianka okazała się bardziej trwała. Poza tym za parę dni miałem iść do liceum, więc doszedłem do wniosku, że przydadzą się nowe buty. Następnie poszedłem do nieistniejącego już sklepu sieci The Athlete’s Foot w Galerii Łódzkiej. Pamiętam, że jak wszedłem to przez chwilę patrzyłem na półki w poszukiwaniu mojego modelu, ale nigdzie go nie widziałem. Normalnie panika... Od razu pomyślałem, że trzeba było kupować w Kołobrzegu. Na szczęście podszedł sprzedawca i zapytał czego szukam. Odpowiedziałem, a on wskazał palcem na półkę zaraz przed moimi oczami. Aż mi się głupio zrobiło. Ale nic. Najważniejsze, że je znalazłem, oczywiście od razu kupiłem. Były to moje pierwsze oryginalne adidasy.
13.12.2007 - już na studiach. Obok stare halówki oraz Superstary. Jak się dobrze przypatrzeć widać jeszcze na nich śladu długopisu.
Zanim zacząłem w nich chodzić odczekałem parę dni do rozpoczęcia roku szkolnego. Nigdy nie lubiłem garniturów i mody kościołowej. Krótkie spodnie, adidasy, koszula z krótkim rękawem były idealne na taką okazję jak pierwszy dzień w nowej szkole :) Tak zaczęła się ich historia. Towarzyszyły mi cały czas. Podczas poznawania nowych osób w liceum, na imprezach, jak również na zajęciach w szkole. Chodziłem w nich nawet w zimie po śniegu. Jednoznacznie kojarzą mi się z pierwszymi dwoma latami liceum. Później pojawiły się Superstary, ale to zupełnie inna opowieść.
W tym okresie dołączyłem do grupy rekonstrukcji historycznej – tzw. bractwa rycerskiego . Miałem je na pierwszej imprezie w jakiej brałem udział, gdyż ze względu na strajk Poczty Polskiej nie dostałem swoich butów historycznych. Był to maj 2005. W kolejnym roku pojechałem na tą samą imprezę. Oczywiście również w Pumasach, co zostało podsumowane przez kierownictwo grupy czymś w stylu ‘O widzę, że masz historyczne Pumy’. Naturalnie na samej imprezie chodziłem już w koszernych historycznie butach.
Pamiętam, że miałem je na wykopaliskach archeologicznych na których spędzałem część wakacji w 2005 roku. Oczywiście nie używałem ich wtedy do pracy, gdyż było mi ich szkoda. Okazało się to trafną decyzją gdyż podarłem jedną parę trampek podczas tych wykopek.
W trzeciej klasie Pumy utraciły swoją pozycję na rzecz Superstarów, to w nich wszędzie chodziłem. Avanti stały sie butami na WF. W tym okresie pojawiły się na nich pierwsze rysunki, napisy. Pamiętam, że były nazwy zespołów ( Iron Maiden czy System of a Down) oraz jakieś inne malunki i komentarze. Generalnie przestałem o nie dbać. Przez rok ich nie pastowałem, ani nie czyściłem. Na koniec liceum były już w takim stanie, że jak po maturze podjąłem pracę, to używałem ich jako butów roboczych. Swoją droga była to pierwsza praca.
Gdy poszedłem na studia stwierdziłem, że może z tych Pumek da się coś jeszcze wycisnąć. Wyczyściłem je dokładnie, wypastowałem. Zmyłem również napisy. Dzisiaj żałuję tego, bo wytarłem w ten sposób część wspomnień. Cóż, jak coś się kończy, to zaczyna się coś innego. W tym okresie miałem dredy, stwierdziłem więc, że założę w Pumach sznurówki reggae. Ostatecznie zaczęły wyglądać całkiem nieźle. Używałem ich dość często, ale jednak czasu nie dało się oszukać. Skóra była już pościerana i żeby estetycznie wyglądała, wypadałoby ją pastować co parę dni, a na to jestem stanowczo za leniwy.
Tak oto zaczął się ostatni już etap. Znów stały się butami roboczymi. Używałem ich gdy miałem coś zrobić w warsztacie, ogrodzie, piwnicy. Robiłem w nich rzeczy przed wyjazdem na 600-lecie bitwy pod Grunwaldem (m.in. stelaż do historycznego namiotu) . Później przez trzy tygodnie wiernie mi służyły na praktykach w zakładzie obróbki mechanicznej. Ostatnio używałem ich podczas malowania mieszkania.
Pamiętam, że jak je kupowałem sprzedawca powiedział, że ten model jest bardzo trwały i że ma dłuższą, bo dwuletnią gwarancję. Nie sądziłem, że po 6 latach będą jeszcze się nadawały do czegokolwiek, ale jak widać tak jest. Pomimo tego, że są strasznie zniszczone na pewno ich nie wyrzucę, po prostu za dużo rzeczy mi się z nimi kojarzy. A poza tym muszę mieć jakieś buty robocze ;D
01.09.2010 - ciekawe, że sześć lat temu pierwszy września też wypadł w środę :) . jest to zatem pełna rocznica, co do dnia ;)
PS. Niestety, nie mam zdjęć z wcześniejszego okresu niż 2007 rok kiedy to nabyłem aparat. Jedyne kilka z 2005 robione pożyczonym sprzętem.
czwartek, 26 sierpnia 2010
"Our own history ^^"
Nie dalej niż trzy tygodnie temu dostałem paczkę z trzema parami butków. Pierwotnie miałbym to brązowe Etnisy i czarno-białe Vty. Ostatecznie przyszły trzy pary - dwie już wspomniane oraz białe Expandery z czerwonymi sznurówkami. W paczce była też pewna niespodzianka - koperta zatytułowana "Our own history ^^" W środku znajdował się list...
"Do teraz się zastanawiam dlaczego się z nimi postanowiłam rozstać, oczywiście mowa o brązowych, zamszowych „Etniskach” z dwoma różnymi sznurówkami. Te buty, że tak powiem – odziedziczyłam, więc opiszę Ci ich historię u mnie, w Skoczewie. Prędzej ta firma była mi nieznana, przywiozła je do polski moja ciocia, aż ze Szwajcarii. Dostała je tam od znajomej, której syn już w nich nie chodził. Tak w ogóle to miał je dostać mój młodszy brat, ale z racji że wtedy miał jeszcze małą stopę to ja je podkradłam. Chodziłam wtedy jeszcze do gimnazjum, prawdopodobnie do I klasy, czyli 5 lat temu :OO! Nieświadoma firmy jaką posiadam na nogach poszłam do szkoły, wchodzę na szkolne boisko i od razu woła za mną znajomy, prosi bym podeszła, więc idę. Usłyszałam tylko „kur**, ale zajeb**** buty, skąd je masz?!”, zdziwiłam się co tak zareagował, powiedziałam mu, że dostałem je od cioci ze Szwajcarii. Wtedy pierwszy raz dowiedziałam się o tej firmie. A znajomy – skejt, wiec ją znał. No i tak pochodziłam w nich około półtora roku, bo stały się przymałe, potem służyły jakiś czas do znoszenia węgla bądź drewna do piwnicy, aż w końcu dziś znalazły się u Ciebie! =) Dbaj o nie :P
A te biało-czarne? Hmm, kupione w Deichmannie. Od dawna fascynował mnie styl tzw. skate, piszę „tzw.” ponieważ chodzi tylko o ubiór, nie miałam nic wspólnego z deskorolką, rolkami, BMXem, czy Skate Parkiem. Po prostu skojarzyły mi się z tym stylem i postanowiłam je kupić! Było to prawdopodobnie w III gimnazjum, a nosiłam je do zeszłych wakacji. Ostatnią ich próbą przetrwania było bieganie po kałużach :D Wybrałam się w nich na festyn, październik albo listopad 2009, było brzydko, więc nowych białych Etnisków brudzić nie chciałam, robiło się ciemno i nie wiedziałam gdzie chodzę, jak weszłam w jedną głęboką kałuże, to już potem mi wisiało czy chodzę po drodze :P Aż w końcu zaczęłam wskakiwać do większych kałuż, mój już ex chłopak miał wtedy ze mnie niezłą polewkę. Jak wróciłam do domu okazało się, że spodnie mam całe mokre, aż do ud! Haha, jak babcia mnie zobaczyła, to nie wiedziała czy się śmiać, czy płakać. Butki wyschły i leżą teraz nie używane :P
Mam nadzieję, że nie sprawią Ci dużego kłopotu. Opiekuj się nimi :D Ahaa... bm zapomniała – najeczki płaczą, że się nimi nie zainteresowałeś :P
Buziaki :**
Monika "
Autor listu: moderatorka serwisu Szafa.pl - MoniqueJulie.
"Do teraz się zastanawiam dlaczego się z nimi postanowiłam rozstać, oczywiście mowa o brązowych, zamszowych „Etniskach” z dwoma różnymi sznurówkami. Te buty, że tak powiem – odziedziczyłam, więc opiszę Ci ich historię u mnie, w Skoczewie. Prędzej ta firma była mi nieznana, przywiozła je do polski moja ciocia, aż ze Szwajcarii. Dostała je tam od znajomej, której syn już w nich nie chodził. Tak w ogóle to miał je dostać mój młodszy brat, ale z racji że wtedy miał jeszcze małą stopę to ja je podkradłam. Chodziłam wtedy jeszcze do gimnazjum, prawdopodobnie do I klasy, czyli 5 lat temu :OO! Nieświadoma firmy jaką posiadam na nogach poszłam do szkoły, wchodzę na szkolne boisko i od razu woła za mną znajomy, prosi bym podeszła, więc idę. Usłyszałam tylko „kur**, ale zajeb**** buty, skąd je masz?!”, zdziwiłam się co tak zareagował, powiedziałam mu, że dostałem je od cioci ze Szwajcarii. Wtedy pierwszy raz dowiedziałam się o tej firmie. A znajomy – skejt, wiec ją znał. No i tak pochodziłam w nich około półtora roku, bo stały się przymałe, potem służyły jakiś czas do znoszenia węgla bądź drewna do piwnicy, aż w końcu dziś znalazły się u Ciebie! =) Dbaj o nie :P
A te biało-czarne? Hmm, kupione w Deichmannie. Od dawna fascynował mnie styl tzw. skate, piszę „tzw.” ponieważ chodzi tylko o ubiór, nie miałam nic wspólnego z deskorolką, rolkami, BMXem, czy Skate Parkiem. Po prostu skojarzyły mi się z tym stylem i postanowiłam je kupić! Było to prawdopodobnie w III gimnazjum, a nosiłam je do zeszłych wakacji. Ostatnią ich próbą przetrwania było bieganie po kałużach :D Wybrałam się w nich na festyn, październik albo listopad 2009, było brzydko, więc nowych białych Etnisków brudzić nie chciałam, robiło się ciemno i nie wiedziałam gdzie chodzę, jak weszłam w jedną głęboką kałuże, to już potem mi wisiało czy chodzę po drodze :P Aż w końcu zaczęłam wskakiwać do większych kałuż, mój już ex chłopak miał wtedy ze mnie niezłą polewkę. Jak wróciłam do domu okazało się, że spodnie mam całe mokre, aż do ud! Haha, jak babcia mnie zobaczyła, to nie wiedziała czy się śmiać, czy płakać. Butki wyschły i leżą teraz nie używane :P
Mam nadzieję, że nie sprawią Ci dużego kłopotu. Opiekuj się nimi :D Ahaa... bm zapomniała – najeczki płaczą, że się nimi nie zainteresowałeś :P
Buziaki :**
Monika "
Autor listu: moderatorka serwisu Szafa.pl - MoniqueJulie.
piątek, 30 kwietnia 2010
Doniczki
Jakiś rok temu doszedłem do wniosku, że wypadałoby jakoś zagospodarować parapet. Roślinki wydały się oczywistym rozwiązaniem, zatem udałem się do jednego z marketów i zakpiłem kilka sztuk. Niestety, studencka kieszeń nie jest zbyt zasobna, nie dziwi wiec, że zabrakło mi kasy na jakieś ciekawe doniczki. Oczywiście można było kupić najtańsze plastikowe, ale one wydały mi się zbyt standardowe... I wtedy przypomniała mi się pewna strona poświęcona ekologi, recyklingowi i tym podobnym sprawą. Były na niej m.in. pokazane doniczki wykonane ze starych butów, a że takowych mam dostatek, to czemu by nie poświęcić kilku par?
Obecnie na parapecie stoi 6 roślinek: 3 kaktusy, aloes, palemka i cytrynka. W zeszłym roku miałem jeszcze cebulę oraz rzeżuchę. Szczególnie ta ostatnio fajnie wyglądała - taki zielony dywan :)
Wkrótce trzeba będzie jeszcze rozważyć przesadzenie kilku roślinek, szczególnie cytryna i palemka się o to prosi. Po pierwsze dlatego, że urosły, a ziemia nie była dostatecznie mocno ubita, przez co teraz powstało wiele pustych przestrzeni. Ponadto same adidasy uległy lekkiej 'degradacji'. Czas wybrać nowe donice :)
Jak widać, roślinki mają się dobrze. Cytrynka ma owoc - cytrynę - kto by się spodziewał. A przed kilkoma dniami zaczęła kwitnąć. Pozostałe rośliny też mają się dobrze. Zatem można przyjąć, że koncepcja się sprawdziła. :)
Zamieszczam kilka linków które były inspiracją. Niestety nie mogę obecnie znaleźć tej strony o której wspominałem powyżej :(
http://www.flickr.com/photos/7504140@N04/442647676/
http://www.flickr.com/photos/56148877@N00/3655318729/
http://www.flickr.com/photos/shoesvregina/2659578551/
Obecnie na parapecie stoi 6 roślinek: 3 kaktusy, aloes, palemka i cytrynka. W zeszłym roku miałem jeszcze cebulę oraz rzeżuchę. Szczególnie ta ostatnio fajnie wyglądała - taki zielony dywan :)
Wkrótce trzeba będzie jeszcze rozważyć przesadzenie kilku roślinek, szczególnie cytryna i palemka się o to prosi. Po pierwsze dlatego, że urosły, a ziemia nie była dostatecznie mocno ubita, przez co teraz powstało wiele pustych przestrzeni. Ponadto same adidasy uległy lekkiej 'degradacji'. Czas wybrać nowe donice :)
Jak widać, roślinki mają się dobrze. Cytrynka ma owoc - cytrynę - kto by się spodziewał. A przed kilkoma dniami zaczęła kwitnąć. Pozostałe rośliny też mają się dobrze. Zatem można przyjąć, że koncepcja się sprawdziła. :)
Zamieszczam kilka linków które były inspiracją. Niestety nie mogę obecnie znaleźć tej strony o której wspominałem powyżej :(
http://www.flickr.com/photos/7504140@N04/442647676/
http://www.flickr.com/photos/56148877@N00/3655318729/
http://www.flickr.com/photos/shoesvregina/2659578551/
poniedziałek, 5 kwietnia 2010
Podsumowanie pewnego geszeftu...
... czyli o czarnych Pumach J :)
W zeszłoroczne lato, zobaczyłem bardzo fajne Pumy u pewnej koleżanki - rzeczonej J. Oczywiście, bardzo chciałem je mieć, ale czułem, że nie ma na to szans. Kolejne buty, które by pasowały do kolekcji, wylądują na śmietniku. Nie była to komfortowa myśl, ale co można było zrobić? Zapytać się o nie? NIGDY! Wizja reakcji tej osoby paraliżowała mnie przed jakimkolwiek działaniem. W myślach już słyszałem szyderczy śmiech i złośliwe uwagi.
Ale na jesieni coś zaczęło pękać. Zastanawiałem się, jak długo będę jeszcze unikał sięgnięcia tego, co chcę. Ostatecznie w grudniu przełamałem się i... zapytałem. Wysłałem maila do partnera tej koleżanki - K - (razem chodzimy na treningi). 10 minut później otrzymałem SMS-a. Tysiąc myśli przebiegło mi przez głowę... Oczyma wyobraźni widziałem już informację, że chyba spadłem z księżyca wzbogaconą wymyślnymi flugami. Nacisnąłem 'Wyświetl'. Powoli docierało do mnie, że rzeczywistość rozminęła się z wyobrażeniami i że wiadomość miała zupełnie inną treść... "Spoko. Jak będą te pumy jeszcze w domu, to są Twoje. Szacun stary. Za hobby"...
To było niesamowite uczucie. Euforii z osiągnięcia celu mieszała się z zadowoleniem z siebie. W końcu pierwszy raz się odważyłem prosić znaną mi osobę o wsparcie kolekcji.
W ciągu najbliższych paru dni okazało się, że Pumy są nadal na stanie. Nie dalej niż przed tygodniem je odebrałem. Wreszcie są moje, a jeszcze pół roku temu myślałem, że to nie możliwe...
Jaka z tego płynie konkluzja?
Chyba każdy z nas nie raz stanął przed sytuacją, gdy chciał coś dostać, osiągnąć jakiś cel, ale z braku wiary nie odważył się po to sięgnąć. Brak odwagi by się zapytać? Strach przed reakcją? Obawa przed poruszeniem tabu? A może wszystko na raz? Zabawne jak wiele tracimy, bojąc się spróbować osiągnąć cel...
W zeszłoroczne lato, zobaczyłem bardzo fajne Pumy u pewnej koleżanki - rzeczonej J. Oczywiście, bardzo chciałem je mieć, ale czułem, że nie ma na to szans. Kolejne buty, które by pasowały do kolekcji, wylądują na śmietniku. Nie była to komfortowa myśl, ale co można było zrobić? Zapytać się o nie? NIGDY! Wizja reakcji tej osoby paraliżowała mnie przed jakimkolwiek działaniem. W myślach już słyszałem szyderczy śmiech i złośliwe uwagi.
Ale na jesieni coś zaczęło pękać. Zastanawiałem się, jak długo będę jeszcze unikał sięgnięcia tego, co chcę. Ostatecznie w grudniu przełamałem się i... zapytałem. Wysłałem maila do partnera tej koleżanki - K - (razem chodzimy na treningi). 10 minut później otrzymałem SMS-a. Tysiąc myśli przebiegło mi przez głowę... Oczyma wyobraźni widziałem już informację, że chyba spadłem z księżyca wzbogaconą wymyślnymi flugami. Nacisnąłem 'Wyświetl'. Powoli docierało do mnie, że rzeczywistość rozminęła się z wyobrażeniami i że wiadomość miała zupełnie inną treść... "Spoko. Jak będą te pumy jeszcze w domu, to są Twoje. Szacun stary. Za hobby"...
To było niesamowite uczucie. Euforii z osiągnięcia celu mieszała się z zadowoleniem z siebie. W końcu pierwszy raz się odważyłem prosić znaną mi osobę o wsparcie kolekcji.
W ciągu najbliższych paru dni okazało się, że Pumy są nadal na stanie. Nie dalej niż przed tygodniem je odebrałem. Wreszcie są moje, a jeszcze pół roku temu myślałem, że to nie możliwe...
Jaka z tego płynie konkluzja?
Chyba każdy z nas nie raz stanął przed sytuacją, gdy chciał coś dostać, osiągnąć jakiś cel, ale z braku wiary nie odważył się po to sięgnąć. Brak odwagi by się zapytać? Strach przed reakcją? Obawa przed poruszeniem tabu? A może wszystko na raz? Zabawne jak wiele tracimy, bojąc się spróbować osiągnąć cel...
Subskrybuj:
Posty (Atom)